Opinie

Doktorka_ilustratorka 2020. Wszystkie prawa zastrzeżone.

Płatności

Kontakt

Portretki

Sklep

O mnie

 

Regulamin


Dostawa

FAQ

Polityka prywatności

Zwroty i reklamacje

Doktorka_ilustratorka 2020. Wszystkie prawa zastrzeżone.

Portretki

Sklep

O mnie

 

Polityka prywatności

Sklep

Opinie

Doktorka_ilustratorka 2020. Wszystkie prawa zastrzeżone.

Płatności

Kontakt

Portretki

Sklep

O mnie

 

Regulamin


Dostawa

FAQ

Polityka prywatności

Zwroty i reklamacje

Cena dotyczy wydrukowanej wersji.
Do plakatu dodana jest historia, 
którą był zainspirowany.
Druk na papierze o gramaturze ok 180 g.
Plakat sprzedawany jest bez ramy.
Zapakowany w grubą tekturową tubę.
Do ceny należy doliczyć koszty wysyłki. 
 
 
 
 

Opinie

Doktorka_ilustratorka 2020. Wszystkie prawa zastrzeżone.

Płatności

Kontakt

Portretki

Sklep

O mnie

 

Regulamin


Dostawa

FAQ

Polityka prywatności

Zwroty i reklamacje

Kupuję

 

Moje ciało moja historia - plakat

 

 

W obecnej chwili brak promocji.

Jeśli staję przed lustrem, jeśli staję przed nim naprawdę, zatrzymuję się, nie tylko przebiegam, jeśli patrzę na siebie, jeśli się oglądam, a nie tylko zerkam w pośpiechu, to musi to być NIEDZIELA.  

Po całym tygodniu w biegu za dziećmi, po gonitwie sprzątań, zmywań  i prań, zerkam najpierw na swoje dłonie. To mój czas. Czas dla mamy, którą się stałam.  Nie od razu, nie w jeden dzień wcale, ale dzień po dniu. Miesiąc po miesiącu. Rok po roku. Przypominam sobie, jak kiedyś poruszały się moje dłonie. Jak motyle. Czerwone płatki paznokci błyszczały na nich i mieniły się w słońcu. Nie tańczą już dzisiaj. Służą mi do pracy. Więc nie przyoblekam ich już w czerwień. Oszczędzam czas. Potem patrzę na stopy. One również kiedyś tańczyły. Wyniosłe, pełne gracji, na obcasach. Dzisiaj przemierzają na bosaka podłogę. Ospale chowają się w kapciach,  w piasku piaskownic, w ogrodowej trawie. Chyba im dobrze, tak myślę, choć odebrano im wieczorne masaże, ciepłe kąpiele w pianie, wieczorowy szyk. Trochę może im się przytyło. Tak, jak kolanom. Może kiedyś, kiedy uda miałam umięśnione, one na tych udach zaczepione, bardziej były harde, odważniej patrzyły do przodu. Dziś jakby się poddały. Trzeba coś zrobić z tymi udami, myślę sobie. To nie prawda, że noszenie dzieci w ramionach jest jak siłownia. To bardziej mordowanie krzyża. Więc plecy. Moje plecy marzą dziś by leżeć. By być masowane. Kiedyś miałam piegi  z tyłu, na łopatkach. Dzisiaj nie wiem. Staję bokiem, żeby sprawdzić. I sprawdzam, że nie posiadam już pośladków. Nogi przechodzą płynnie w plecy. Pewnie to z braku czasu na siedzenie. Ewolucja matczynego ciała nastąpiła niepostrzeżenie. Bezboleśnie i bez pytania. Teraz jest ono bardziej użyteczne. Uproszczone. Bez zbędnych ozdobników. Gdybym pamiętała o wciąganiu brzucha, może jeszcze wróciłby na dawne miejsce. Ale nie pamiętam. Nie szczotkuję go suchą szczotką, nie robię mu peelingów i nie kąpie w solach. Zamiast robić brzuszki, karmiąc córkę wieczorem zasypiam. Więc cycki. Na grubych cielistych postronkach zawieszone. Bez koronek. Bez haftu. Bez tajemnic.

Czy to ja? Czy to ja, tamta dziewczyna, co nie czuła, jak płynie czas? Teraz ja, to mama. Czas upłynął. Patrzę w lustro i widzę ścieżki, którymi podążał. Widzę wielką bliznę na dole brzucha. Nie miałam czasu smarować jej serumem na blizny. Ale lubię czuć jej grubość pod palcami. To lepsze niż tatuaż z datą ich narodzin, myślę sobie. I nagle to czuję. Moje palce błądzą w górę. Powolnym ruchem oplatają ramiona.

Obejmuję tą dziewczynę w lustrze. Tą mamę. Jest piękna. Jest dzielna. Jest bardzo zmęczona. Kapią dwie wielkie łzy i płyną przez chwilę w dół. Tańczą na moim ciele, a potem ich nie ma. Znikają. 

 

 

Jeśli staję przed lustrem, jeśli staję przed nim naprawdę, zatrzymuję się, nie tylko przebie-gam, jeśli patrzę na siebie, jeśli się oglądam, a nie tylko zerkam w pośpiechu, to musi to być NIEDZIELA.  Po całym tygodniu w biegu za dziećmi, po gonitwie sprzątań, zmywań i prań, zerkam najpierw na swoje dłonie. To mój czas. Czas dla mamy, którą się stałam. Nie od razu, nie w jeden dzień wcale, ale dzień po dniu. Miesiąc po miesiącu. Rok po roku. Przypominam sobie, jak kiedyś poruszały się moje dłonie. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Jak motyle. Czerwone płatki paznokci błysz- czały na nich i mieniły się w słońcu. Nie tańczą już dzisiaj. Służą mi do pracy. Więc nie przyo-blekam ich już w czerwień. Oszczędzam czas. Potem patrzę na stopy. One również kiedyś tańczyły. Wyniosłe, pełne gracji, na obca-sach. Dzisiaj przemierzają na bosaka podłogę. Ospale chowają się w kapciach, w piasku piaskownic, w ogrodowej trawie. Chyba im dobrze, tak myślę, choć odebrano im wieczor-ne masaże, ciepłe kąpiele w pianie, wieczorowy szyk. Trochę może im się przytyło. Tak, jak kolanom. Może kiedyś, kiedy uda miałam umięśnione, one na tych udach zaczepione, bardziej były harde, odważniej patrzyły do przodu. Dziś jakby się poddały. Trzeba coś zrobić z tymi udami, myślę sobie. 

To nie prawda, że noszenie dzieci w ramio- jest jak siłownia. To bardziej mordowanie krzyża. Więc plecy. Moje plecy marzą dziś by leżeć. By być masowane. Kiedyś miałam piegi   z tyłu, na łopatkach. Dzisiaj nie wiem. Staję bokiem, żeby sprawdzić. I sprawdzam, że nie posiadam już pośladków. Nogi przechodzą płynnie w plecy. Pewnie to z braku czasu na siedzenie. Ewolucja matczynego ciała nastąpiła niepostrzeżenie. Bezboleśnie i bez pytania. Teraz jest ono bardziej użyteczne. Uproszczone. Bez zbędnych ozdobników. Gdybym pamiętała o wciąganiu brzucha, może jeszcze wróciłby na dawne miejsce. Ale nie pamiętam. Nie szczot-kuję go suchą szczotką, nie robię mu peelin-gów i nie kąpie w solach. Zamiast robić brzusz-ki, karmiąc córkę wieczorem zasypiam. Więc cycki. Na grubych cielistych postronkach zawieszone. Bez koronek. Bez haftu.                Bez tajemnic.

Czy to ja? Czy to ja, tamta dziewczyna, co nie czuła, jak płynie czas? Teraz ja, to mama. Czas upłynął. Patrzę w lustro i widzę ścieżki, którymi podążał. Widzę wielką bliznę na dole brzucha. Nie miałam czasu smarować jej serumem na blizny. Ale lubię czuć jej grubość pod palcami. To lepsze niż tatuaż z datą ich narodzin, myślę sobie. I nagle to czuję. Moje palce błądzą w górę. Powolnym ruchem oplatają ramiona.

Obejmuję tą dziewczynę w lustrze. Tą mamę. Jest piękna. Jest dzielna. Jest bardzo zmęczona. Kapią dwie wielkie łzy i płyną przez chwilę w dół. Tańczą na moim ciele, a potem ich nie ma. Znikają. 

 

 

 

 

 

Jeśli staję przed lustrem, jeśli staję przed nim naprawdę, zatrzymuję się, nie tylko przebie-

gam, jeśli patrzę na siebie, jeśli się oglądam,    a nie tylko zerkam w pośpiechu, to musi to być NIEDZIELA.  Po całym tygodniu w biegu za dziećmi, po gonitwie sprzątań, zmywań        i prań, zerkam najpierw na swoje dłonie. To mój czas. Czas dla mamy, którą się stałam. Nie od razu, nie w jeden dzień wcale, ale dzień po dniu. Miesiąc po miesiącu. Rok po roku. Przypominam sobie, jak kiedyś poruszały się moje dłonie. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Jak motyle. Czerwone płatki paznokci błysz- czały na nich i mieniły się w słońcu. Nie tańczą już dzisiaj. Służą mi do pracy. Więc nie przyoblekam ich już w czerwień. Oszczędzam czas. Potem patrzę na stopy. One również kiedyś tańczyły. Wyniosłe, pełne gracji, na obcasach. Dzisiaj przemierzają na bosaka podłogę. Ospale chowają się w kapciach,         w piasku piaskownic, w ogrodowej trawie. Chyba im dobrze, tak myślę, choć odebrano im wieczorne masaże, ciepłe kąpiele w pianie, wieczorowy szyk. Trochę może im się przytyło. Tak, jak kolanom. Może kiedyś, kiedy uda miałam umięśnione, one na tych udach zaczepione, bardziej były harde, odważniej patrzyły do przodu. Dziś jakby się poddały. Trzeba coś zrobić z tymi udami, myślę sobie. 

To nie prawda, że noszenie dzieci w ramio- jest jak siłownia. To bardziej mordowanie krzyża. Więc plecy. Moje plecy marzą dziś by leżeć. By być masowane. Kiedyś miałam piegi  z tyłu, na łopatkach. Dzisiaj nie wiem. Staję bokiem, żeby sprawdzić. I sprawdzam, że nie posiadam już pośladków. Nogi przechodzą płynnie w plecy. Pewnie to z braku czasu na siedzenie. Ewolucja matczynego ciała nastą-piła niepostrzeżenie. Bezboleśnie i bez pyta-nia. Teraz jest ono bardziej użyteczne. Uproszczone. Bez zbędnych ozdobni-ków. Gdybym pamiętała o wciąganiu brzucha, może jeszcze wróciłby na dawne miejsce. 

Ale nie pamiętam. Nie szczotkuję go suchą szczotką, nie robię mu peelingów i nie kąpie 

w solach. Zamiast robić brzuszki, karmiąc córkę wieczorem zasypiam. Więc cycki. Na grubych cielistych postronkach zawieszone. Bez koronek. Bez haftu. Bez tajemnic.

 

 

Czy to ja? Czy to ja, tamta dziewczyna, co nie czuła, jak płynie czas? Teraz ja, to mama. Czas upłynął. Patrzę w lustro i widzę ścieżki, którymi podążał. Widzę wielką bliznę na dole brzucha. Nie miałam czasu smarować jej serumem na blizny. Ale lubię czuć jej grubość pod palcami. To lepsze niż tatuaż z datą ich narodzin, myślę sobie. I nagle to czuję. Moje palce błądzą w górę. Powolnym ruchem oplatają ramiona.

 

 

Obejmuję tą dziewczynę w lustrze. Tą mamę. Jest piękna. Jest dzielna. Jest bardzo zmęczona. Kapią dwie wielkie łzy i płyną przez chwilę w dół.Tańczą na moim ciele, a potem ich nie ma. Znikają. 

 

Cena dotyczy wydrukowanej wersji.

Do plakatu dodana jest historia, 

którą był zainspirowany.

Druk na papierze o gramaturze ok 180 g.

Plakat sprzedawany jest bez ramy.

Zapakowany w grubą tekturową tubę.

Do ceny należy doliczyć koszty wysyłki. 

 

Kupuję:

 

 

 

ORTFOLIO

PORTRETKI

OPOWIEŚCI

PORTFOLIO

PORTRETKI

 

OPOWIEŚCI. TO ONE SĄ ESENCJĄ.

KALENDARZ 2023

P O R T R E T K I

PORTRETKI

KONTAKT

PORTFOLIO

P I S Z Ę   

I   I L U S T R U J Ę  

K O B I E C E H I S T O R I E